Onegdaj w pewnej korporacji, dla której pracowałem, organizowano coroczne spotkania naszego zespołu programistów z salesami negocjującymi warunki projektu, do którego nas zaangażowano. Jak to w korporacji, nie wiadomo do końca po co. Z jednej strony finansowa strona projektu miała luźne przełożenie na płynące z niego dla nas korzyści, a z drugiej – żaden szanujący się sales nie musi zawracać sobie głowy wiedzą na temat produktu, który usiłuje sprzedać. Jak to więc w korporacji, charakter owych spotkań bywał nieco absurdalny. Najzabawniej zrobiło się, gdy salesi, chcąc wykazać się inwencją, przywieźli na jedno ze spotkań jakiegoś zewnętrznego eksperta od szkoleń z czynienia projektów lepszymi. Zadowoleni z siebie zaraz znów zniknęli, ale minęło parę miesięcy, zanim udało się nam wreszcie pozbyć i eksperta. Przez ten czas zdążyliśmy jednak poznać go na tyle dobrze, by zrozumieć, czemu wydał się cenny korporacyjnemu managementowi.
Mamy wśród znajomych taki inside joke, w którym komentując dowolną sprawę staramy się przy użyciu jak największej liczby słów kompletnie nic nie powiedzieć. Wiecie, coś w rodzaju: “różnie z tym bywa, zależy kto co lubi, ale ogólnie to z czasem może być inaczej”. Lecz mimo znacznej wprawy w tej zabawie, owemu ekspertowi moglibyśmy co najwyżej buty czyścić. Ten master potrafił poprowadzić dwugodzinne spotkanie z całym zespołem o temacie: “jak pozbyć się waszego problemu”, nigdy nawet mgliście nie zarysowując, na czym polega nasz problem. Słabsze umysły nie zainteresowane konkretami, tylko robieniem dobrego wrażenia, mogły nie zauważyć, że problem stał przed nimi.
Przytaczam tę całą historię salesów i ich eksperta jako skrajny przykład bullszitingu, w jakim wszyscy codziennie musimy brać udział. W pracy, wśród przyjaciół, rodziny, czy na ulicy okoliczności bezustannie zmuszają nas do przywdziewania masek i odgrywania narzucanych ról, w których kłębiące się w nas emocje nie są dopuszczane do głosu. Czasem z wyrachowania, innym razem ze strachu, często z powodu uprzejmości lub nieumiejętności poprawnego ich wyrażenia. Ale ćwiczymy się w udawaniu na tyle często, że dla wielu owa gra staje się bezpośrednim źródłem utrzymania. Tak często, że w narastającym zobojętnieniu zapominamy, jak to właściwie jest coś poczuć.
Nie lubię deklaracji, że sztuka powinna “wyrażać prawdę”, bo najczęściej oznaczają one, że poeta może sobie wyrażać, co mu ślina na język przyniesie nie przejmując się ewentualnym odbiorcą, ale jednak sam mniej więcej tak właśnie rozumiem rolę sztuki. Tyle że dla mnie “wyrażanie prawdy” to wydobycie spod wspomnianych warstw bullszitu czułych strun pozostawiających odbiorcę bezbronnym wobec rzeczywistości. Dlatego tak bardzo podoba mi się fraza “defiantly real” w piosence “Elusive”. Utwór sprawdza się świetnie już w oryginalnej wersji męskiej, ale w moje czułe struny zdecydowanie mocniej uderza Lianne La Havas.