Life is only on Earth. And not for long.
Justine
Przekonanie o naszej samotności we wszechświecie często uzasadnianie jest serią niesamowitych zbiegów okoliczności, które do narodzenia się życia doprowadziły. Proces ten miałby być nie do powtórzenia. Jest mi to temat bliski, zawsze bowiem fascynowało mnie zjawisko nadzwyczajnych zbiegów okoliczności. I w ramach owej fascynacji przeczytałem swego czasu pewien artykuł zbierający kilkanaście zdumiewających anegdot kręcących się wokół takich właśnie niewiarygodnych przypadków. Opowieści robiły wrażenie, ale najciekawsza była końcowa myśl tego artykułu – prawdopodobieństwo, że przytrafi się nam podobny cudowny zbieg okoliczności jest przyzerowe, jednakże to, że przydarzą się one w ogóle kiedyś komuś, jest praktycznie pewne. Bo sporo nas jest i sporo mamy czasu. Jeśli więc wziąć pod uwagę całe dostępne czas i materię we wszechświecie, to i powstanie życia na Ziemi przestaje być takie niezwykłe. Za to powstanie go tylko jeden jedyny raz staje się wręcz niemożliwe.
Ale cytowana na początku główna bohaterka “Melancholii” nie zawraca sobie głowy takimi zagadnieniami. Ona po prostu wie. I wyjawia tę mroczną rewelację o unikalności życia swojej siostrze w momencie, gdy tamta w obliczu ostateczności desperacko pragnie jakiejkolwiek nadziei. Nie twierdzę, że lepszy byłby w tych okolicznościach wywód o prawdopodobieństwach, no ale Justine po prostu wprowadza biedaczkę w błąd, chcąc ją zdołować jeszcze bardziej. Dokładnie tak samo jak Lars Von Trier próbuje wprowadzić w błąd i zdołować widza, czyniąc z pogrążonej w głębokiej depresji postaci wszechwiedzącą obserwatorkę świata, potrafiącą na przykład odgadnąć dokładną liczbę fasolek w zamkniętym słoju. Bullshit, panie Von Trier, Justine nic nie widzi.
Za to widz może zaobserwować depresję samego reżysera. Żaden z otaczających nas ludzi właściwie nie da się lubić, najlepsze nasze przysmaki to tylko popiół, najbliższe nam osoby mimo starań nas nie zrozumieją i nie pocieszą, a cały świat czeka nieuchronna zagłada, wobec której wszelkie ludzkie sprawy tracą sens stając się pustymi konwenansami. I Von Trier to wszystko magicznie przejrzał, niczym Justine przejrzała ów słój z fasolkami, po czym postanowił nas tą prawdą torturować przez bite dwie godziny. Ale to nie jest obraz świata, lecz jedynie obraz jego zagubionej w ciemności duszy. Nikt nie powinien sobie rościć praw do łże-mistycznej wszechwiedzy, a już w szczególności człowiek w depresji. Bo przyczyną depresji nie jest wszechwiedza, lecz przeciwnie – wyparcie, nieuznawanie pewnych dostrzegalnych faktów.
Co wypiera Lars Von Trier to już temat na żmudną pracę jego terapeuty, ja swoją jako widza zakończę tylko stwierdzeniem, ze takie ponure zakłamane obrazki mnie w ogóle nie bawią. Niezależnie od tego, jak pięknie zostały sfotografowane i niezależnie od mojego szczerego współczucia dla ich autora.