Coś więcej niż adaptacja

All I can say is… keep reading. The best is yet to come.

George R.R. Martin

Po latach torturowania widzów ściętymi głowami, rzeziami, zdradami, odebranymi nadziejami i gwałtami, nadszedł wreszcie długo oczekiwany triumfalny moment dla jednego z potomków Starków. Kiedy w ostatnim odcinku “Gry o tron” porucznik Innych zderzył się z valyriańską stalą w rękach Jona Snow, by chwilę później zostać przez niego rozbitym na kawałki jednym sprawnym pociągnięciem Longclawa, dreszcz podniecenia przebiegł po kręgosłupach milionów fanów na całym świecie.

Ile można było czekać? Czytelnikom książki nie było dotąd dane zaznać podobnej chwili wytchnienia, przynieśli im  ją dopiero twórcy serialu, będącego adaptacją sagi fantasy rozpoczętej dwadzieścia lat temu. Ale wraz z końcem obecnego sezonu, który dogoni wszystkie zaległe wątki z najnowszego tomu “Pieśni Lodu i Ognia”, ów serial stanie się dla tej sagi czymś więcej – jej dzierżycielem, wybawiając ją tym samym z rąk przygniecionego sukcesem pisarza. Bo zakończenie tej opowieści można poznać tylko raz i nie ma już wątpliwości, kto je nam wyjawi.

To bardzo zajmujące wydarzenie, chyba bez precedensu w historii. Również bardzo zabawne, gdy obserwuje się reakcje pomstujących na cały świat nerdów z westeros.org, którym właśnie wymyka się z rąk kaganek jedynie słusznej wizji ich ulubionego dzieła. Przede wszystkim jednak z całą pewnością pozytywne, gdy wziąć pod uwagę jak bardzo Benioffowi i Weissowi udało się dotąd poprawić dwie ostatnie książki, pisane już przez Martina ze świadomością wyczekujących na nie rzesz czytelników.

Pozostaje więc jedynie cieszyć się ciekawymi czasami i oglądać “Pieśń…” dalej. Najlepsze jest wciąż przed nami.