Granice świadomości

Mój tegoroczny wkręt w pojęcie świadomości powoli wytraca rozpęd, więc wydaje mi się, że to dobry moment, by domknąć mały tryptyk notek na jej temat. Od stycznia przebrnąłem przez kilka książek o filozofii, buddyzmie, fizyce i teoriach działania mózgu. I bogatszy o tę wiedzę ostatecznie dotarłem tam, skąd wyruszyłem.

Od zawsze przemawiało do mnie niedualistyczne postrzeganie świata. Sposób patrzenia na rzeczywistość, w którym nie ma twardych granic pomiędzy jej elementami, są tylko te rozmyte i umowne. Odpowiada mi więc monistyczne myślenie o sobie i otoczeniu, lub o ciele i umyśle – są jednym i tym samym. Boską substancją Spinozy, hinduskim Brahman, drgającym kwantowym polem, zwał jak zwał. Umowne granice się przydają, ale każdy ustawia je sobie nieco inaczej, jednocześnie stale je z otoczeniem negocjując.

Arbitralność oddzielenia siebie od otoczenia można nawet zademonstrować np. eksperymentami ze wstrzykiwaniem adrenaliny. Zależnie od okoliczności eksperymentu badani odczuwają napływ adrenaliny albo jako złość, gdy okoliczności są nieprzyjemne, albo jako euforię, gdy okoliczności są bezpieczne. Ich wewnętrzny fizjologiczny stan jest identyczny w obu przypadkach, zmienia się tylko świat na zewnątrz, a wraz z nim – emocja.

Z początku nie było dla mnie jasne, że trudny problem świadomości zdefiniowany przez filozofa Davida Chalmersa (czyli pytanie, czym jest to, co doświadcza) jest odmianą dualistycznej perspektywy. Przesuwa jedynie granicę z miejsca pomiędzy ciałem a umysłem do przestrzeni między umysłem a świadomością. Ale i tam żadnej ostrej granicy nie będzie. Zgadzam się z fizykami Carlo Rovellim i Seanem Carrollem, że eksperyment myślowy Chalmersa z hipotetycznymi zombie obala sam siebie. Jeśli przyjmujemy, że mogą istnieć nieświadome zombie nieodróżnialne z zewnątrz od świadomych ludzi, to cokolwiek w tym momencie przez tę świadomość rozumiemy nie ma żadnego znaczenia i żadnych konsekwencji dla świata. A skoro zombie będą twierdzić, że są zdolne do introspekcji i przekonująco o niej opowiadać, mimo że nie możemy im w tym momencie zaufać, to czemu mielibyśmy ufać własnej introspekcji? Albo przyjmujemy, że świadomość jest częścią naszej rzeczywistości i staramy się ją wspólnie jak najlepiej poznać i opisać, albo próbujemy ją uformować z niczego w jakąś magiczną kwadraturę koła, co jest kompletnie jałowym zajęciem.

Co więc narazie potrafimy opisać? Neurolodzy zidentyfikowali coś takiego jak domyślny tryb aktywności mózgu (default mode network). Jest to stan, do którego mózg powraca za każdym razem, gdy przestaje być zajęty czymkolwiek innym – myciem naczyń, czytaniem książki, czy rozmową z dzieckiem. Charakteryzuje się on między innymi niską entropią (czyli wysokim uporządkowaniem) i opiera się częściowo na sprzężeniu zwrotnym – niektóre zbiory neuronów tworzą w mózgu zapętloną sieć i wysyłają jej drogą sygnały do samych siebie (czy też odbierają sygnały o samych sobie). Nieco upraszczając, oznacza to, że mózg zajmuje się w domyślnym trybie refleksją nad sobą i można tę aktywność uznać za przejaw obecności ego. Wiadomo też, że da się ją na wiele sposobów wyciszać. Poza całkowitym poświęceniem się aktualnie wykonywanej czynności (tzw. the flow state), osiąga się to także poprzez medytację, spożycie psychodelików, bycie zakochanym, czy podziwianie wschodu słońca na Kasprowym. Podwyższona entropia aktywności neuronów rozmywa ego, umowne granice siebie zanikają, a świat staje się jednością, w której zupełnie się rozpuszczamy.

Co jest wizją zgodną z moim intuicyjnym postrzeganiem rzeczywistości. Trudny problem świadomości, czyli twardy rozdział doświadczenia i doświadczającego, to rozróżnienie wytworzone przez ego. W każdej sekundzie jesteśmy wszystkimi naszymi doznaniami, a one – całym światem.

I na tym można by było temat zakończyć, ale ważnym wydaje mi się jeszcze jedno ostatnie zastrzeżenie. Istnieje pokusa nazwania powyższego rozróżnienia iluzorycznym. Buddyści Zen mówią, że gdy odróżniasz własne doznanie od siebie, popełniasz błąd. Ale mówią też, że jeśli uznasz je za jedno i to samo, również popełnisz błąd. Bo, doprowadzając odrzucenie dualizmu do jego logicznej ostateczności, obie te perspektywy są prawdziwe jednocześnie.

Spór o świadomość

Parę miesięcy temu w świecie neurologii wybuchł otwarty konflikt między zwolennikami i przeciwnikami jednej z kilku nowszych teorii świadomości (Integrated Information Theory – IIT). Opublikowano krytykujący ją list z podpisami wielu znaczących postaci, następnie skrytykowano krytykujących, potem skrytykowano krytykujących krytykujących i tak cyklicznie po kilka razy. Spodobał mi się komentarz jednego z uczestników, który chyba najlepiej podsumował całą aferę – sytuacja wyglądała tak, jakby grupa ludzi stanęła na drabinach pośrodku pola i zaczęła się miedzy sobą kłócić o to, kto jest bliżej księżyca.

Jest coś pociesznego w tym, jak bardzo zachodnia nauka jest bezradna wobec tematu świadomości. Od zawsze weryfikuje ona swego rodzaju obiektywność badań poprzez możliwośc niezależnego ich powtórzenia, tymczasem tutaj ściera się z czymś tak fundamentalnie subiektywnym, że wydaje się to być poza jej zasięgiem. Nie pierwszy raz też jej się to przytrafia. Obaj są ojcami fizyki kwantowej, ale Einstein w swoich polemikach z Nielsem Bohrem nigdy nie pogodził się z tym, że według niej coś takiego jak obiektywna rzeczywistość nie istnieje. Mimo że, paradoksalnie, sam ten wniosek da się obiektywnie zweryfikować.

Bezpośrednim badaniem świadomości od znacznie dłuższego czasu zajmują się wschodnie filozofie z całym arsenałem ich metod medytacji i kontemplowania tego, co dzieje się we własnym umyśle. Najnowsze osiągnięcia naukowe, poza potwierdzaniem ich zbawiennego wpływu na mózg, są też często zaskakująco zgodne z ich wnioskami – percepcja jest tylko językiem opisującym otoczenie i zawsze będzie je też przez to przesłaniać, a wszystkie mentalne konstrukcje jak poczucie siebie, własnych granic, czasu, tożsamości, rozumowania czy przeżywania są ciągle zmienne, negocjowalne i niezależne od samego istnienia, które ich doświadcza.

Czym jest samo to istnienie to tak zwany “trudny problem” świadomości, zdefiniowany w latach 90-tych przez filozofa Davida Chalmersa. “Łatwym” (w podwójnym cudzysłowiu, bo nic w nim łatwego) jest pytanie, w jaki sposób zewnętrzny świat przekłada się na subiektywne doświadczenie, czy właśnie na język percepcji. Czemu truskawki, konkretny chemiczny skład na języku, smakują jak truskawki, a kolor czerwony – konkretne długości fal świetlnych docierające do oczu – wygląda akurat jak czerwony. Nie da się przekazać komuś, kto tego nie zaznał, jak to jest jeść truskawkę i widzieć czerwień, mimo że precyzyjnie zmierzyć ich skład i długość fal – jak najbardziej.

Tak samo jest z byciem świadomym. Chalmers jako eksperyment myślowy proponuje istnienie wśród nas hipotetycznych zombie, które potrafią się komunikować, reagować i na wszelki inny sposób imitować zachowania ludzi, a mimo to nie posiadają żadnego wewnętrznego życia. Na dzień dzisiejszy nie mamy żadnych narzędzi, by móc je od nas odróżnić i na razie nie zanosi się, byśmy wkrótce je mieli.

Ale skoro potrafimy chociaż dowieść, że obiektywna rzeczywistość nie istnieje, to być może jedyne możliwe rozwiązanie trudnego problemu świadomości i subiektywnego doświadczenia będzie samo w sobie całkowicie subiektywne? A wtedy spór o to, kto zna właściwą odpowiedź, jest na dłuższą metę bezcelowy. Bo ostatecznie każdy dojdzie do swojej prawdy niezależnie i wszystkie z nich będą względem siebie równoważne.