Noel

W 2008 roku Noel Gallagher skrytykował organizatorów Glastonbury za ściągnięcie na festiwal Jaya-Z jako headlinera.

If it ain’t broke don’t fix it. If you start to break it then people aren’t going to go. I’m sorry, but Jay-Z? No chance. Glastonbury has a tradition of guitar music and even when they throw the odd curveball in on a Sunday night you go, “Kylie Minogue?” I don’t know about it. But I’m not having hip-hop at Glastonbury. It’s wrong.

W mediach wybuchł shitstorm, debatowano wszędzie, głównie zarzucając gitarzyście Oasis reakcjonizm. Zareagowali polemicznie nawet organizatorzy i sam Jay-Z, który końcowo otworzył festiwalowy występ coverem “Wonderwall”. Gdy o całe zamieszanie ponownie spytano Gallaghera, ten odparł:

I’ve been doing interviews with American magazines, and the way it’s played itself out is that I said Jay-Z had no right to play Glastonbury, which is a crock of horseshit. I got off a plane and someone asked me about the fact that Glastonbury hadn’t sold out for the first time in years, and if it was because of Jay-Z. I innocently mused that that was probably right. From there it grew into this crap that I was standing on an orange crate at Speakers’ Corner saying, “Gather round, brothers and sisters. Have you heard what’s happening at Glastonbury this year?” (…) I have a certain turn of phrase. So if I say, “Chicken sandwiches in McDonald’s are just plain fucking wrong,” it doesn’t mean I’m attacking all chickens or all sandwiches. I’ve hung out with Jay-Z in Tokyo. I’ve seen his show. It’s not my bag, but it’s all right. We have a mutual friend in Chris Martin. So I am a guy who doesn’t like hip-hop — shock, horror. I don’t dislike rappers or hip-hop or people who like it. I went to the Def Jam tour in Manchester in the ’80s when rap was inspirational. Public Enemy were awesome. But it’s all about status and bling now, and it doesn’t say anything to me.

Przytaczam tę historię, by zilustrować cholernie imponującą cechę Noela, którą on sam nazwał “a certain turn of phrase”, a ja określiłbym jako “no fucks given dishing out”. Chłopak rzucił coś przelotem do reportera na lotnisku, scena muzyczna UK zadrżała w posadach, oburz zwyczajowo zaczął żyć własnym życiem, a gdy kurz opadł, Noel zademonstrował zarówno zrozumienie natury tej afery, jak i znajomość tematu, o którym mówił. A że wyraził przy tym zdecydowane opinie nie przebierając w słowach, bo ma gdzieś, czy będziesz go potem lubił, to w świecie rozmytych grzeczności i sympatycznie nijakich ludzi uwielbiasz go za to jeszcze bardziej.

Z Noelem jest trochę jak z Jackiem Whitem. Po rozpadzie duetu, z którego zasłynął, szybko okazało się, że najwyraźniej był jego motorem artystycznym, więc wcale go nie potrzebował. Więc też nie ma po czym płakać, bo muzyka powstaje dalej. High Flying Birds to po prostu takie lepsze Oasis – bardziej różnorodne i twórcze, a jednocześnie bardziej osobiste i “do rzeczy”. Posadź Noela na chwilę samego w studiu w przerwie między nagraniem oldschoolowo rockowego “The Right Stuff” a wznoszącego w powietrze “It’s A Beautiful World”, to odśpiewa ci jeszcze na przykład takie rozdzierające serce “Dead In The Water”.

Połącz tę artystyczną wrażliwość z jego niewyparzoną gębą, a otrzymasz współczesną stuprocentową gwiazdę rocka, której nie da się przypasować pod format żadnego miałkiego medium. I która, mimo upływu czasu czy sporadycznych błazenad Jaya-Z, nadal będzie znała klucz do wciąż żywego festiwalowego wykonania swojej najbardziej legendarnej piosenki.

Manifest ekonomiczny

Nawet gdyby ktoś kazał mi opisać polityka moich marzeń, to i tak w życiu nie wymyśliłbym Alexandrii Ocasio-Cortez. Uwielbiam ją za mniej więcej wszystko, regularnie też śledzę wiele jej publicznych wystąpień. I tak usłyszałem od niej kiedyś anegdotę o republikańskim członku komisji ds. finansów, który słynie z tego, że każdego wezwanego przed tę komisję świadka wita oskarżycielskim pytaniem, czy jest kapitalistą czy socjalistą, nawet jeśli mają rozmawiać np. o ramach budżetu rządowego programu antypowodziowego.

Zapamiętałem tę historię, bo ilekroć zdarza mi się wdać z kimś w dyskusję o ekonomii, zaraz nabieram przekonania, że spieram się z podobnym owemu republikańskiemu kongresmenowi człowiekiem, próbującym szybko mnie sklasyfikować jako ideologicznego wroga. I podobnie jak AOC, też wydaje mi się, że przecież w żadnym sporze akurat w tej kwestii nie jesteśmy. Chciałbym więc tutaj raz a dobrze wyłożyć swój nieskomplikowany pogląd od początku do końca i bez pośpiesznych “żartobliwych” wtrąceń rozmówcy, jaki to ze mnie komuch i dyktator.

W bardzo fajnym i miarodajnym teście poglądów politycznych IDRLabs rezultat ekonomiczny umiejscawiany jest na osi “równość – rynek”. Komunista zasiądzie na niej skrajnie po lewej, kapitalista – po prawej. Skupmy się na początek na tym drugim.

Jestem w pełni świadomy intelektualnego powabu idei samoregulacji. Jest coś niezwykle ponętnego w założeniu, że jeśli tylko puścimy sprawy na żywioł, samoistnie odnajdą one swój naturalny stan ekwilibrium. Sam za młodu święcie w to wierzyłem, choć może nie dorównywałem fantazją niektórym moim bardziej liberalnym kolegom, śniącym też np. o zniesieniu kodeksu drogowego. Ale przecięcie się krzywych popytu i podaży w punkcie równowagi wydawało mi się w pełni realnym konceptem, w którym zresztą utwierdzano mnie i w mediach, i na ekonomicznej uczelni. Między innymi przy pomocy zaklęć “ceteris paribus” oraz pseudo-matematycznych działań na strzałkach w rodzaju “jeśli inflacja w dół, a waluta w lewo, to PKB do góry”. Łatwo dać się w ten sposób nabrać, że ekonomia to nauka ścisła dla tęgich głów ogarniających wielkie liczby. Ale przecież to nauka miękka, jak socjologia czy psychologia, i tak samo jak one próbuje tylko po omacku modelować ludzkie zachowania. Wyprowadzanie podobnych strzałek dla pojedynczego człowieka byłoby równie niepoważne – “jeśli niewyspanie w dół, a rozum w prawo, to poczucie szczęścia do przodu”. To w rzeczywistości nigdy nie będzie tak proste i uniwersalne.

Nauki faktycznie ścisłe, jak fizyka, dowodzą, że poziom entropii może tylko rosnąć, świat naturalnie zmierza do kompletnego chaosu i kiedyś niechybnie musi tam dotrzeć. Jedyne więc, o co możemy się starać, póki tu jesteśmy, to by trochę mu w tym poprzeszkadzać. Ale przecież nie muszę do idei regulacji nikogo przekonywać – takie państwowe ingerencje w chaos jak sanepid, publiczne szpitale, czy ten pętający nas kodeks drogowy, raczej nie budzą kontrowersji. Przejdźmy więc do skrajności po lewej.

Komunizm wziął się z manifestu Marksa i Engelsa. Idea całkowitej równości i podporządkowania wszystkich wspólnemu kolektywowi była w nim receptą na zdiagnozowane przez nich bolączki kapitalizmu. Jak czas pokazał – receptą fatalną i ponurą. Co jednak jeszcze nie znaczy, że sama diagnoza nie była celna i że nie pozostaje po dziś dzień przydatnym narzędziem opisu. Według nich bowiem siłami kształtującymi wolny rynek nie są podaż i popyt, ale właśnie bezpośrednio ludzie, których także można podzielić na dwie grupy – ci utrzymujący się z tego, co posiadają, oraz reszta, która pracuje na tych własnościach. Grupy te mają sprzeczne interesy, wynikające z tego samego racjonalnego dążenia – chciałyby otrzymać jak najwięcej, oddając w zamian jak najmniej. Ów konflikt sam w sobie nie jest jeszcze problemem, ale warto być świadomym jego istnienia. Każda polityczna decyzja przechyla szalę tylko na jedną ze stron, a sama waga jest w tym modelu jedynym liczącym się miernikiem ekonomicznym, w przeciwieństwie do przeróżnych PKB czy WiGów-20.

Problemem jest natomiast uprzywilejowanie wyjściowej pozycji właścicieli – z racji samego położenia mają oni znacznie większy wpływ na uwarunkowania rynkowej gry. Puszczenie spraw na żywioł oznacza więc tak naprawdę oddanie im kontroli. Pozwól na to, a niebawem zaczniesz żyć w świecie ułożonym pod ich dyktando, gdzie jedni bedą zmuszeni poświęcić absolutnie wszystko dla drugich. Nie widzę w tej prognozie przesady – współczesnemu niewolnictwu wciąż wydaje się dziś powodzić wyśmienicie. Ponadto, z takiego postrzegania ekonomii płynie dla mnie jeden ważny wniosek – to my swobodnie kształtujemy rynek i jako sztuczny ludzki twór nie ma on żadnego naturalnego stanu ani nieuchronnych praw. Istnieją tylko intencje jego uczestników i efekty ich działań. W jakim więc świecie chcemy żyć? Którą z dwóch stron reprezentujemy? Jaki kompromis między nimi uznamy za sprawiedliwy?

Wróćmy finalnie do osi ekonomicznej IDRLabs. Ja tam widzę na niej tylko trzy ideologiczne możliwości. Albo jesteś czystym komunistą lub kapitalistą i odleciałeś, albo lądujesz gdzieś pomiędzy. Mamy tendencję do przesuwania wszystkich od nas na lewo lub na prawo do końców tej osi, ale w rzeczywistości jedziemy z nimi na jednym wózku i spieramy się zaledwie o technikalia okiełznania chaosu oraz o rozłożenie akcentów. Jeśli więc republikański kongresmen wreszcie się z łaski swojej nieco wyluzuje, to będziemy mogli na spokojnie porozmawiać także i o konkretach.