Neil McCormick, naczelny krytyk muzyczny The Daily Telegraph, umieszczając “Life on Mars?” Davida Bowiego na pierwszym miejscu listy najlepszych piosenek wszech czasów, uzasadniał ten wybór m.in. następująco: “Udało się tutaj osiągnąć efekt specyficzny dla tego rodzaju sztuki – utwór jest nie do przeniknięcia, lecz jednocześnie przepełniony osobistym przekazem. Masz ochotę zanucić melodię, lecz towarzyszący jej abstrakcyjny tekst zmusza cię do dopowiedzenia piosence własnego znaczenia, by nadać temu doświadczeniu sens.“
Dla mnie “Life on Mars” to piosenka o wszechobecnym hałaśliwym szumie. Nie tylko o jaskrawości bijącej z ekranów, ale i strumieniach wszelkiego rodzaju informacji, które dopływają do mnie na codzień od innych osób. Nie wiem, czy z wiekiem mam coraz mniej cierpliwości słuchacza, czy też żyjący w coraz bardziej odseparowanych bańkach ludzie mają coraz silniejszą skłonność do monologów. Pewnie jedno i drugie. Ale słyszę tylko kolejne wydumane wersje tej samej, opowiadanej setki razy wcześniej historii. Może jest jeszcze jakieś życie na Marsie?