Możemy uznać, że wolimy płacić więcej za mięso w kraju, godzić się z zamykaniem firm i zwalnianiem ludzi, mniejszymi wpływami do budżetu i zrujnowaniem naszej pozycji jako eksportera żywności. Bo bardziej liczy się dla nas cierpienie zwierząt. Tylko powiedzmy to wprost.
Krystyna Naszkowska
A w ogóle ktokolwiek to mówi na około? Sposób, w jaki Naszkowska formułuje puentę swojego komentarza zdaje się sugerować, że podobna deklaracja byłaby przyznaniem się do zachwianej hierarchii wartości. Tymczasem w moich oczach dziennikarka sama zaprezentowała tego rodzaju stanowisko. No bo powiedzmy to wprost – cierpienie zwierząt liczy się dla nas mniej niż tańsze mięso w kraju. Cierpienie zwierząt liczy się dla nas mniej niż zamykanie firm i zwalnianie ludzi. Cierpienie zwierząt liczy się dla nas mniej niż wpływy do budżetu. Wreszcie cierpienie zwierząt liczy się dla nas mniej niż pozycja jako eksportera żywności. Rozumiem, że w tych zdaniach nie ma dla Naszkowskiej nic odpychającego.
Trudno tu nie przywołać najpowszechniej omawianej sceny z niedawnej “Samsary” – uboju zwierząt hodowlanych. Nie pierwszy raz ktoś zmusił widzów do skonfrontowania się ze skrajnie bezdusznym przemysłem śmierci tworzonym przez człowieka, nie pierwszy raz też spotkało się to z mieszanką reakcji od wstrząśniętych świeżo nawróconych wegetarian po wzruszających ramionami panów tej planety. Według mnie jednak pierwszy raz ktoś tak celnie podważył sens tego przemysłu. Film pokazuje najpierw cykl istnienia wytwarzanych na masową skalę nikomu niepotrzebnych towarów – poprzez taśmę produkcyjną, sklep aż do wysypiska śmieci. A potem na ich miejsce podstawia żywą i świadomą istotę, po czym pokazuje jej drogę od rzeźni przez supermarket, sieć fast foodów, aż do salonu chirurgicznego zajmującego się odsysaniem tłuszczu. I o ile w pierwszym przypadku możemy mówić o zwykłym kapitalistycznym zorientowaniem całego procesu na maksymalny zysk nie służący nikomu poza wyalienowaną instytucją o nazwie korporacja, o tyle w przypadku zwierząt mamy do czynienia z klęską wszystkiego, co zwykliśmy rozumieć przez człowieczeństwo.
“Samsara” skutecznie wybiła mi z głowy jakąkolwiek racjonalizację uczestnictwa w tym koszmarze. Nic z tego, co zobaczyłem, nie ośmielę się nazwać zaspokajaniem naturalnych potrzeb. Nie widzę też możliwości ucieczki przed tym wszechobecnym walcem. Rozumiem postawę wegan, ale niestety biorąc udział w masowej konsumpcji zrzucamy się na to widowisko na dużo więcej sposobów niż tylko przyrządzanie kotleta. Wciąż jednak najbardziej będą mnie mierzić pouczenia ludzi otwarcie uzasadniających ten wymknąwszy się wszelkiej kontroli spektakl bezcelowego okrucieństwa. Szczególnie gdy uzasadniają go “potrzebami produkcji” i “pozycją na rynku”. Bo zbyt mocno przypominają mi o prawdziwym obliczu człowieka.