Z gatunku piosenek o nieszczęśliwej miłości zawsze bawił mnie pewien ich specyficzny rodzaj. Chodzi mi o twórczość, w której podmiot liryczny stara się przekazać swojemu niedoszłemu/byłemu partnerowi, jak bardzo ma go gdzieś, więc życzy mu jak najgorzej oraz że w ogóle już o nim zapomniał, więc poświęci mu z tej okazji całą pieśń. Jedną z lepszych, choć raczej niezamierzonych autoparodii takich piosenek jest “Żałuję” Eweliny Flinty z wykrzyczanym rozpaczliwie fragmentem:
I powiem to, choć szkoda słów, że będziesz kiedyś sam, całkiem sam i bez żadnych szans, tak jak kiedyś ja.
Ale dla mnie praktycznie każda podobna przyśpiewka jest równie komiczna. Współczuję drogim paniom i (rzadziej) panom ich zawodu miłosnego, ale trudno mi się nie uśmiechnąć z politowaniem, słuchając tych żalów. Jeśli wasz obiekt westchnień stał się wam zupełnie obojętny, to po co kazać mu rozpaczać aż do śmierci w samotności? A skoro swego czasu to on was olał, to skąd pomysł, że będzie chciał słuchać jeszcze jakichś waszych wypocin? Śpiewając taką piosenkę, przekazuje się zupełnie odwrotną treść do zawartych w niej słów: nadal zależy wam na uwadze adresata. Jakiejkolwiek, skoro nie ma szans na tę najbardziej upragnionego rodzaju. Da się o takich uczuciach napisać lepsze teksty.
No i teraz proszę mi wytłumaczyć, co przekazuje czytelnikowi najnowsza książka autorstwa Rafała Ziemkiewicza o tytule “Michnikowszczyzna”? We wstępie możemy przeczytać, na ile różnych sposobów Adam Michnik i jego “Gazeta Wyborcza” poniosły totalną klęskę, nic już nie znaczą i jakie to w ogóle oczywiste. Po czym następuje bite 400 stron rozwinięcia tematu. No cóż, zawsze bawił mnie pewien specyficzny rodzaj twórczości…