David Chalmers – filozof, którego “trudny problem” jest od trzydziestu lat głównym punktem odniesienia w dyskusjach na temat świadomości, rozumie ją jako “wewnętrzny film naszego umysłu” wraz ze wszystkimi rozgrywającymi się w nim emocjami i wrażeniami. Według Chalmersa film ten ma swoje unikalne właściwości – qualia, które w żaden sposób nie są ujęte przez fizyczny opis wszechświata. Widok koloru krwiście czerwonego, doznanie smaku ciepłego mleka czy rzewne brzmienie skrzypiec grających w oddali są współczesnej nauce obce, co pozwala filozofowi na hipotezę, że w fizycznym modelu rzeczywistości brakuje wręcz kluczowego jej elementu. Dowodzi on, że nawet jeśli będziemy w stanie w przyszłości odkryć neuronalny wzorzec każdego możliwego doświadczenia, wciąż nie będziemy w stanie wyjaśnić, czemu owym wzorcom w ogóle towarzyszy jakieś subiektywne doświadczenie. Dlaczego nasza egzystencja nie jest egzystencją biologicznych maszyn, toczącą się w ciemności, bez żadnego wewnętrznego prywatnego filmu.
Chalmers twierdzi też słusznie, że “trudny problem” celnie wyraża to, co najbardziej nas w świadomości intryguje – jej centralną tajemnicę. Natomiast w zależności od tego, jak z “trudnym problemem” spróbujemy się zmierzyć, będziemy przynależeć do jednego z kilku istniejących obecnie nurtów. Tzw. idealiści uznają świadomość za fundamentalny wymiar wszechświata, z którego cała jego reszta, jak np. fizyka, wywodzi się jako reprezentacja mentalnych bytów. Nasze pojedyncze świadomości są w tej perspektywie chwilowym zogniskowaniem się wszechświadomości w jednym punkcie, a nasze mózgi – swego rodzaju odbiornikami radiowymi dokonującymi tego zogniskowania. W takiej rzeczywistości żadnej ciemności nie ma, ponieważ wszechświat z założenia doświadcza sam siebie poprzez materialną powłokę.
Inną grupą są panpsychiści, uznający świadomość, czy też wewnętrzne subiektywne doświadczenie, za aspekt rzeczywistości obecny w pewnym stopniu w każdym istnieniu, z naszymi ludzkimi doznaniami będącymi wyjątkowo złożonym przypadkiem. Subiektywne punkty widzenia stają się w tej doktrynie niezbędnym elementem opisu świata, błędnie odrzuconym przez naukę już za czasów Galileusza. O ciemności też więc nie może być tu mowy, ponieważ wewnętrzne światło z założenia jest obecne zawsze i w każdym bycie, żywym lub nie.
Dla mnie najbliższym poglądem wciąż pozostaje fizykalizm, utrzymujący, że znana nam świadomość już mieści się w naukowym opisie rzeczywistości i nawet jeśli jeszcze nie rozumiemy w pełni, w jaki sposób nasze mózgi dokonują sztuczki wrażenia “wewnętrznego filmu”, nie będziemy do tego potrzebowali odkrycia nowych praw fizyki. Do pozostałych nurtów mam pewne zastrzeżenia – idealizm wydaje mi się wywodzić się z antropocentrycznego sposobu myślenia, który umieszczał też kiedyś Ziemię w centrum wszechświata, natomiast panpsychizm traci dla mnie sens, gdy tylko spróbujemy ustalić, który właściwie byt jest już na tyle oddzielny, by mieć własną proto-świadomość, a który jest jeszcze tylko budulcem dla bytu bardziej złożonego. Pomimo tych zastrzeżeń, odpowiedź fizykalizmu na pytanie, czemu nasz mózg nie operuje w ciemności, wydaje mi się tak bardzo nieintuicyjna, że najlepiej jest do niej dochodzić małymi krokami.
Załóżmy więc, że mam na głowie narzędzie stale monitorujące aktywność mojego mózgu. Jeśli teraz spojrzę na świeżo umyte czerwone jabłko leżące na stole przede mną, urządzenie to pokaże pewien specyficzny wzorzec charakterystyczny dla tego doświadczenia i żadnego innego. Jeśli następnie oddalę się od stołu i zajmę innymi sprawami, a po dwóch godzinach ktoś poprosi mnie, bym przypomniał sobie widok czerwonego jabłka, monitorujące mnie narzędzie pokaże praktycznie tę samą aktywność co dwie godziny wcześniej przy stole. A jeśli jeszcze wieczorem położę się spać nadal z tym urządzeniem na głowie i przydarzy mi się śnić o widzianym tego dnia świeżo umytym jabłku, odczyt na urządzeniu ponownie będzie wyglądał tak samo.
Pomimo tych samych wskazań, pierwsza z tych sytuacji wydaje się znacząco różna od dwóch późniejszych. W pierwszej sytuacji widzę jabłko naprawdę przed sobą ze wszystkimi szczegółami, mam bezpośredni wgląd w rzeczywistość, natomiast w dwóch pozostałych jedynie wyobrażam sobie, jak ta rzeczywistość mogłaby wyglądać. Tak naprawdę jednak urządzenie działa dobrze i wszystkie te trzy sytuacje są dokładnie takie same – mentalnie wizualizuję sobie obraz świeżo umytego czerwonego jabłka na stole i w żadnym z tych trzech przypadków ta wizualizacja nie jest bardziej realna od dwóch pozostałych.
Zwykliśmy myśleć o naszych oczach jak o dwóch kamerach przekazujących nam do mózgu bezpośrednią transmisję. Nic takiego jednak nie ma miejsca, w naszym mózgu nie ma ekranu wyświetlającego ten film, a i sama przekazywana z oczu informacja jest bardzo surowa i szczątkowa w porównaniu do naszych doznań. Większość z nas zdaje sobie sprawę, że we wszechświecie nie istnieje coś takiego jak kolor, są tylko różne długości fal elektromagnetycznych, na których bardzo wąski zakres wyczulone są nasze oczy. Ale nie jest też wcale tak, że kolory są mapowaniem odpowiednich długości fal jeden do jednego, bezpośrednim przełożeniem fal elektromagnetycznych na język wizualny, czy też fizycznym efektem tych fal. Posiadamy w oczach trzy rodzaje receptorów – dla zakresów czerwonego, zielonego i niebieskiego. Kolor biały można na przykład uzyskać poprzez równomierne zmieszanie wszystkich trzech. Kolor purpurowy (magenta) można rozumieć jako mieszankę czerwonego z niebieskim, ale też jako nieobecność zielonego w mieszance białej. Nie widzimy jednak żadnego zmieszania, widzimy kolory jakościowo inne niż wszystkie pozostałe. Jeśli podniesiemy czerwone jabłko ze stołu i zaczniemy z nim wędrować przez różnie oświetlone pokoje, wciąż będziemy widzieć czerwone jabłko w różnych odcieniach, kiedy tak naprawdę, zgodnie z docierającymi do nas falami, powinniśmy widzieć jabłko mieniące się zupełnie odmiennymi kolorami. W zrozumieniu iluzorycznej natury kolorów może też pomóc ilustracja poniżej.

Mało kto od razu zda sobie sprawę z tego, że pola A i B są na niej tego samego koloru. Ale nawet posiadając tę wiedzę, dostrzeżenie, że nie ma między nimi różnicy, może przyjść nam z trudem. Bo wcale nie potrzebujemy tego widzieć. Praktycznie wystarczającym nam opisem tej ilustracji jest zdanie “szachownica częściowo przysłoniona przez cień ze słupka”. Próbuję przez te przykłady powiedzieć, że nigdy nie mamy bezpośredniego wglądu w rzeczywistość, mamy jedynie dostęp do naszych wyobrażeń na jej temat, do historii jaką sobie o rzeczywistości opowiadamy. Dobrze ugruntowanej, systematycznie konstruowanej i często niezawodnej, ale jednak wciąż będącej wytworem wyobraźni.
Jako że wzrok jest dominującym zmysłem w naszej świadomości, pozostańmy przy nim. Kiedy wyprostujemy przed sobą rękę i wystawimy do góry kciuk, wielkość paznokcia na nim stanowi całkowity obszar pola widzenia, który widzimy ostro i dokładnie. W całym pozostałym jesteśmy według prawa ślepi. To, że wydaje nam się, że widzimy znacznie więcej, dzieje się za sprawą pamięci, predykcji oraz setek mikroruchów naszych gałek ocznych stale skanujących otoczenie i przenoszących punkt skupienia z miejsca na miejsce. Naukowcy demonstrują to w eksperymencie, w którym sadzają nas przed monitorem z umieszczoną nad nim kamerą śledzącą ruch naszych oczu, po czym wyświetlają na nim małą kropkę podążającą za środkiem naszego pola widzenia, stale przysłaniającą różne fragmenty widocznego na reszcie monitora zdjęcia. Okazuje się, że w tak sztucznie skonstruowanej sytuacji nie zobaczymy z tego zdjęcia praktycznie nic. Wrażenie, że rozciąga się przed nami pełen szczegółów obraz to wytwór naszej wyobraźni – w każdej sekundzie widzimy dobrze co najwyżej paznokieć.
Mam jeszcze jeden powiązany przykład. Możemy spróbować postarać się wyłapać obraz z naszych oczu mający miejsce podczas ich ruchu. Coś na kształt obrazu z kamery obracającej się z lewej do prawej, dzięki czemu widzimy na ekranie szeroki plan przesuwający się względem nas z prawej do lewej. Możemy też podejść do lustra i biegając wzrokiem wokół odbicia naszych oczu postarać się zaobserwować, jak wygląda ich ruch. Możemy, ale nigdy nam się to nie uda. Mózg nie zajmuje się informacją płynącą z oczu w czasie ich obrotu, gdyż zwyczajnie szkoda mu energii na tak zniekształcony przekaz. Podczas ruchu naszych gałek ocznych jesteśmy już ślepi całkowicie i jest to okres, który w ciągu doby sumuje się do ponad dwóch godzin. Wciąż wyobrażamy sobie jednak, że kiedykolwiek mamy oczy otwarte, widzimy w sposób nieprzerwany.
Myślę, że dokonałem już wystarczająco dużo małych kroków, by spróbować teraz dokonać większego. Otóż aktywność naszego mózgu jak najbardziej ma miejsce w ciemności w rozumieniu Davida Chalmersa, a my jesteśmy biologicznymi maszynami bez żadnego wewnętrznego obserwatora czy też chmurki umysłu unoszącej się w naszych ciałach. Nie ma żadnego filmu, bo nie ma żadnego ekranu. Nie widzimy krwiście czerwonego koloru o prywatnej, znanej tylko nam jakości, nie słyszymy w głowie rzewnego brzmienia skrzypiec. To są użyteczne iluzje, wewnętrzne narracje. Obiektywny fizyczny opis z zewnątrz oddaje nas w całości – potrafimy odróżnić fale elektromagnetyczne o różnych zakresach czy dźwiękowe o różnych częstotliwościach i użyć tych informacji w połączeniu z wieloma innymi do stworzenia wyobrażonego modelu rzeczywistości, który następnie bierzemy za samą rzeczywistość. To nie defekt, tylko szczególna zaleta naszego mózgu, która posunęła nas tak daleko w ewolucji. Gdybyśmy brali wyobraźnię za to, czym faktycznie jest, nie skłoniłaby nas ona do działania bardziej niż zabawne halucynacje po psychodelikach.
Użyłem wzroku jako przystępnej ilustracji, ale iluzoryczna narracja jest modelem opisującym nasze doświadczenie w całości. Trudniejsze, jeśli nie niemożliwe, jest przyswojenie sobie iluzorycznej natury narracji o sobie samym. Język stanowi tutaj zarówno przydatne narzędzie nadawania sensu złożonym cielesnym mechanizmom, jak i pułapkę, bo odzwierciedla dualistyczne odróżnianie umysłu od ciała wpisane głęboko w naszą kulturę i historię. Tak samo jak bierzemy wyobraźnię za rzeczywistość, tak samo wiele mentalnych pojęć przyjmujemy za bezpośredni opis świata, a nie za abstrakcyjne uogólnienia. Gdy twierdzimy na przykład, że Andrzej lubi zjeść na kolację kanapki z serem topionym Hochland, niekonieczne jest dla nas jasne, że nie ma w tym zdaniu nic kategorycznie innego od stwierdzenia, że Puszcza Białowieska lubi porastać rejony dorzecza Narwii. Jedno i drugie zdanie to skrótowy opis skomplikowanych procesów i intencja jednego z podmiotów nie jest w nich bardziej realna od drugiego. Sytuacja nie ulegnie zmianie, gdy podmiot wystąpi w pierwszej osobie. Daniel Dennett, czołowy filozof iluzjonistów, nazywa “ja” środkiem ciężkości mentalnych narracji. Tak samo jak klasyczny środek ciężkości, “ja” to użyteczny abstrakt wyłaniający się z właściwości obiektu, a nie fizycznie istniejący byt. Najwygodniej jest mówić o złożonej sieci biologicznych i chemicznych procesów, gdy zespoi się je wokół “ja”. Ale po rozplątaniu tej sieci nigdzie centralnej esencji “ja” nie znajdziemy.
Najtrudniejszą dla mnie kwestię dotyczącą własnej tożsamości zostawiłem na koniec. Jeśli nadal będziemy trzymać się obiektywnego fizycznego opisu świata, to wskazuje on coraz dobitniej na jeszcze jedną iluzję – upływu czasu. Najprawdopodobniej nic takiego nie ma miejsca i wszechświat istnieje jako blok, w którym każdy punkt czasu i przestrzeni jest tak samo realny, realnie oddziałujący na resztę i dla niej niezbędny. To, że wydaje nam się, że czas płynie z przeszłości w przyszłość i że istnieje jakieś “teraz” uprzywilejowane względem “było” i “będzie” wynika bezpośrednio ze sposobu i tempa, w jaki nasz mózg przyswaja, procesuje oraz zapamiętuje informacje. Ludzie czasem zastanawiają się, czemu są akurat sobą tu i teraz, a nie kimś innym z milionów innych istnień w historii. To pytanie jest jednak równie nietrafione, jak pytanie, czemu to ziarnko piasku jest akurat tym a nie żadnym z innych obok albo sobą sprzed pięciu minut. Wyróżniamy to ziarnko samą kołową konstrukcją pytania. Nie ma żadnego uprzywilejowanego “ja”. Wszystko po prostu jest.